Od kilku dni jem drożdże. Zdecydowanie surowe są ohydne, nie mój smak.
Próbowałam zalanych wrzątkiem, co by wzdęcia nie było. Rozpuszczone to zbrodnia na kubkach smakowych! Bez znaczenia czy ciepłe czy zimne, po połowie szklanki szłam do zlewu wypluć co mam w ustach... Ohyda. Walczę z surowymi. Przy posiłku, kiedy je czymś zagryzam nie ma dramatu, choć do szału też daleko, ale czego się nie robi by być piękną!
Ponoć drożdże to niesamowity przyśpieszacz na porost włosów. Mam nadzieję, że na mnie zadziała, obecnie od 2 miesięcy długość moich włosów jest najgorsza z najgorszych! I pewnie do później wiosny tak będzie, że podejście do lustra równa się z myślą "idź do fryzjera!" i sprzecznym drugim wewnętrznym głosem "nie! jak pójdziesz, to nigdy nie będą długie!". Teoretycznie jak będę faszerować się drożdżami w ciągu miesiące włosy zamiast urosnąć o 1 cm urosną o 3 cm! Byłoby cudownie, po dwóch miesiącach znów wyglądałabym jak człowiek! :-)
Jak na razie złości mnie to, że tym cud przysmaku nieustannie chce mi się jeść, a brzuch tak mi spuchł, jakby była w prawie zaawansowanej ciąży... :-/ dobrze, że mamy zimną zimę ;-)
Za miesiąc zamieszczę raport dotyczący włosów!
No i stanu skóry, ponoć drożdże to lek dla skóry ;-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz